Placuszki twarogowe


składniki: 
*3 jajka
*3 łyżki cukru
*1 łyżeczka cukru waniliowego
*3 łyżki mąki
*200 g twarogu
* szczypta soli

Białka oddzielamy od żółtek, żółtka ucieramy z cukrem i cukrem waniliowym. Dodajemy do żółtek twaróg i mąkę dokładnie mieszamy, ucieramy. Białka ubijamy na sztywną pianę z dodatkiem szczypty soli. Dodać pianę do masy jajeczno- twarogowej.  Ciasto powinno mieć konsystencje gęstej śmietany. Moja mama ciasto na placki twarogowe miksowała, ja mieszam ręcznie bez używania miksera. Wg mnie masa nie musi być idealnie gładka i nie przejmuje się grudkami twarogu. Patelnię smaruję tłuszczem i na dobrze rozgrzaną nakładam placki łyżką. Smażymy na rumiany kolor z obu stron, przewracamy gdy brzegi się zetną a na powierzchni placka pojawią się bąbelki.

Do smażenia musi być dobra patelnia i płaska plastikowa szpatułka do obracania... placki są delikatne. I pachną pięknie już podczas smażenia, wabiąc smakoszy do kuchni:)




Idealne na śniadanie, podwieczorek, podawane z cukrem pudrem lub ulubionym dżemem... Moje dzieci je uwielbiają... i jest to chyba jeden z moich smaków dzieciństwa:)

0 komentarze :

Karta Dużej Rodziny


Ostatnio na fb podzieliłam się z Wami moja refleksją, że jak Karolina Malinowska jest w ciąży wszyscy gratulują i mówią jak ich stać... a gdy ja myślę o trzecim dziecku krąży nade mną łatka wielodzietnej patologii... Rodzina wielodzietna, to taka, która wychyla się liczbą dzieci ponad przeciętną... w Polskim prawie mówimy o minimum trójce dzieci... Mam dwie siostry nigdy nie myślałam o swojej rodzinie jako wielodzietnej... a tym bardziej jak o społecznym marginesie... Pamiętam programy na kablówce o naprawdę dużych rodzinach... Kiedyś trójka dzieci była optymalna, dziś niewiele par decyduje się na taki model rodziny, dziś optymalny jest model 2+2... a tak naprawdę coraz częściej jedno dziecko i basta. Ludzi nie stać na trzecie dziecko, często matka trójki nie wraca do pracy, ojciec pozostaje jedynym żywicielem rodziny... Narodził się mit, że wielodzietne rodziny żyją w biedzie i są domeną ludzi biednych i niewykształconych... Przywykło się uważać, że wielodzietność jest zjawiskiem z pogranicza patologii społecznej, związanym z ubóstwem, alkoholizmem... przykre to... i jakże krzywdzące... W rzeczywistości procent wielodzietnych rodzin dysfunkcyjnych jest niewielki...


Złośliwi opowiadają, jak to rodzinom wielodzietnym dobrze, bo przysługują im liczne ulgi... Dodatki rodzinne, dopłaty do czynszu, ulgi podatkowe... A skoro wielodzietność to patologia, to co gorsza te ulgi wyłudzają... Art. 71 Konstytucji zapewnia rodzinom wielodzietnym szczególną opiekę: "Państwo w swojej polityce społecznej i gospodarczej uwzględnia dobro rodziny. Rodziny znajdujące się w trudnej sytuacji materialnej i społecznej, zwłaszcza wielodzietne i niepełne, mają prawo do szczególnej pomocy ze strony władz publicznych." 




Karta Dużych Rodzin to zbiór przywilejów dla rodzin posiadających troje i więcej dzieci pozostających na utrzymaniu rodziców. Co istotne, do jej uzyskania nie jest wymagane kryterium dochodowości. Karta jest wydawana bezpłatnie, każdemu członkowi rodziny. Rodzice mogą korzystać z karty dożywotnio, dzieci do 18 roku życia lub do ukończenia nauki, maksymalnie do osiągnięcia 25 lat. Osoby niepełnosprawne otrzymają kartę na czas trwania orzeczenia o niepełnosprawności. Karta oferuje system zniżek oraz dodatkowych uprawnień. Jej posiadacze będą mieli możliwość korzystania z katalogu oferty kulturalnej, rekreacyjnej czy transportowej na terenie całego kraju... Czy karta działa i użytkownicy są zadowoleni z pakietu zniżek? Nie wiem... ale słuchając audycji w Polskim Radio odniosłam wrażenie, że projekt kuleje... Osobiście nie widziałam żadnej placówki, sklepu, czy gabinetu medycznego opatrzonego plakietką tu honorujemy Kartę Dużej Rodziny. Lista rabatów, które będą rodzicom wielodzietnym przysługiwać od 1 lipca br. nie jest imponującą... Brawo za liczne placówki kulturalne, ale naprawdę zniżka 5 % na łaźnię parową? (o tej łaźni to słuchacz zadzwonił i powiedział). Niewielu przedsiębiorców dostrzega w zniżkach dla rodzin wielodzietnych potencjał... a przecież jak zauważyła pewna mama piątki dzieci rodzina wielodzietna, to prawie jak hurtownik biorąc pod uwagę jej zapotrzebowanie na produkty żywnościowe, chemie gospodarczą, tekstylia... Z danych GUS wynika, że w Polsce jest 627 tys. rodzin 3+. Program obejmie aż 3,4 mln dzieci oraz ich rodziców lub opiekunów.... około 5 milionów konsumentów... Carrefour i McDonald zastanawiają się nad wsparciem akcji... Apteki Dbam o Zdrowie podobno nie mogą...

Wiem, że wśród moich czytelników są mamy trójki i większej ilości dzieci. Co sądzicie o tej karcie? Działa to, to? A może jest po prostu miłym gestem w kierunku polityki wspierającej rodziny wielodzietne ?

0 komentarze :

Truskawki przetwory


Nie umiem robić przetworów... Jestem niezłą kucharką, ale jeśli chodzi słoiki na zimę, odczuwam lukę pokoleniową... Moja babcia robi, moja mama robi... a ja... kurcze... staram się... A wychodzi z różnym skutkiem... Nie czuje bluesa do przetworów. Sezon truskawkowy w pełni, więc to dobry moment, aby przygotować ten smakowity owoc w słoikach... truskawki się kocha, albo nienawidzi... Moje dzieci uwielbiają i dla nich podjęłam kolejną próbę... słoikowe wyzwanie... i trochę dla siebie, bo wciąż pamiętam zapach i smak babcinych truskawek ze słoika...


Pan Tata przyniósł truskawki... trzeba było coś z nimi zrobić, gdy konsumpcja świeżych owoców zaczęła wychodzić bokiem :) Po pierwsze truskawki wkładam do miski z wodą, piasek opada na dno, czyste truskawki szypułkuję. To najprostsza część wyzwania:)


Słoiki myję, gotuję, od znajomego kucharza wiem, że 90% zepsutych przetworów to wina starych zakrętek, więc staram się, zawsze mieć nowe.



DŻEM TRUSKAWKOWY
Owoce wkładam do garnka i zasypuję cukrem ( 2 szklanki cukru na 2 kg truskawek). odstawiam na ok 2 godziny by puściły sok. Po tym czasie gotuję ok. 2 godziny na wolnym ogniu, z dodatkiem cynamonu (ewentualnie kilku łyżek wody), aż dżem zgęstnieje. Przekładam jeszcze ciepły do wyparzonych słoików, zakręcam, odwracam słoiki do góry dnem. Dżem nadaje się do spożycia zaraz po wystygnięciu. Nie wymaga pasteryzacji... ale ja zawsze wkładam na chwile do garnka z wodą, doprowadzam do wrzenia by mieć pewność że zakrętki zassały- słyszę charakterystyczny pyk :)


MROŻONE TRUSKAWKI
Truskawki mrożę na dwa sposoby, a nawet trzy biorąc pod uwagę opakowanie:) Umyte, odszypułkowane truskawki układam na desce wyłożonej pergaminem i wkładam do zamrażalnika na noc, następnego dnia, całe, zmrożone owoce pakuję w woreczki. Druga opcja, to truskawki traktuję blenderem i albo nakładam do woreczków do mrożenia i tak mrożę mus gotowy by zimą zamienić, go w pyszny koktajl, albo pakuję do pojemników i w tedy dzieci maja sorbet truskawkowy, czyli najpyszniejsze lody zimową porą.


KOMPOT TRUSKAWKOWY
Słoik wypełniam do połowy owocami, zsypuję cukrem ( max 2 łyżki na słoik), uzupełniam wodą. Tak przygotowany słoik pasteryzuję 15 minut i stawiam do góry dnem





I to by było na tyle truskawkowe przetwory dla opornych :)

0 komentarze :

HUMUS

Klasyczny bliskowschodni hummus to pasta z cieciorki z dodatkiem tahiny - pasty sezamowej. Samo słowo hummus zarówno po hebrajsku, jak i arabsku znaczy cieciorka. Ciecierzyca, zwana tez włoskim grochem zawiera witaminy z grupy B, błonnik, kwas foliowy, żelazo, magnez, fosfor, potas i cynk. Chroni organizm przed podwyższaniem poziomu cholesterolu oraz podnosi odporność organizmu. Badania wykazały, że zaletą cieciorki jest skład aminokwasowy zawartego w niej białka, które przypomina pełnowartościowe białko pochodzące z mięsa, i dlatego jest warzywem szczególnie istotnym w diecie wegetariańskiej.


składniki: 
 • 6 łyżek ziaren sezamu 
• 2 łyżki oliwy 
• 1 łyżka oleju sezamowego 
• czosnek 3-4 ząbki
• sok z połówki cytryny 
• 250 g odsączonej ciecierzycy z puszki (lub ugotowanej) 
• 1/3 szklanki zimnej przegotowanej wody  
• sól


Uprażony na suchej patelni sezam ostudzić i zblenderować z dodatkiem oleju sezamowego aż do uzyskania gładkiej pasty sezamowej. Dodać ciecierzycę i pozostałe składniki (oliwa, czosnek, sok z cytryny, sól) i miksować na jednorodną masę. Na koniec wszystko zblenderować jeszcze raz z zimną wodą aż otrzymamy aksamitna konsystencję... choć ja muszę przyznać, że lubię humus taki nie do końca zmiksowany z wyczuwalnymi pod językiem grudkami:) czyli po prostu pastę z ciecierzycy:)



Na górze moja pasta wyśmienita do chleba, na dole mój humus idealny jako dip:)



0 komentarze :

OsmozaCare

Znacie produkty OsmozaCare? Ja używam ich od niedawna...  Czy trafniej byłoby napisać, mam w torebce na wypadek gdyby... Zespół profesjonalistów i ekspertów w zakresie higieny i zdrowia stworzył gamę antybakteryjnych produktów- bezpiecznych, praktycznych, innowacyjnych... Uniwersalne produkty idealnie mieszczące się w kobiecej torebce, bagażu. Sprawdzą się, podczas podróży, w domu oraz wszędzie tam gdzie mamy potrzebę bez użycia mydła oraz wody umyć swoje dłonie i zadbać o higienę rąk dziecka.


Higiena rąk jest najważniejszym sposobem zapobiegania rozprzestrzenianiu się patogenów (mikroorganizmów chorobotwórczych) w tym mikroorganizmów odpornych na antybiotyki. Z dłoni do ust – jedna z najszybszych dróg do przewlekłych chorób. Preparaty antybakteryjne stanowią doskonałą alternatywę dla mydła i wody, kiedy nie mamy do nich dostępu. Warto je również stosować w okresach, gdy zwiększa się zachorowalność na choroby układu oddechowego i pokarmowego... Moją opinię stali czytelnicy znają... jestem za budowanie naturalnej odporności przez ekspozycję, niemniej ostatnio wizyty moich dzieci w skupiskach dziecięcych, salonach zabaw itp zaowocowały wirusówkami, chorobowym uwięzieniem w domu... więc jako przezorna mama wolę się zabezpieczyć i wrzucić do torebki antybakteryjne chusteczki...  tudzież piankę



Produkty dostałam w prezencie więc i Was chętnie obdaruję... Zgłaszajcie się w komentarzach pod postem, a w piątek 27ego czerwca wybiorę jedna osobę, do której powędruje zestaw: pianka, chusteczki i aplikatory OsmozaCare

0 komentarze :

smutny autobus

Stary, zdezelowany autobus marzy o tym, by jeszcze pracować i wozić dzieci na wycieczki. Znosi drwiny złe traktowanie przez nowsze pojazdy, próbuje w przebraniu dojechać na przystanek. W końcu z myślami samobójczymi jedzie na złomowisko. I choć pojawia się iskierka nadziei, że sytuacja się zmieni, autobus zostaje zniszczony...


Kontrolę stanu technicznego autobusu wycieczkowego może zgłosić każdy, komu zależy na bezpieczeństwie podróżnych. O takie kontrole najczęściej proszą organizatorzy wycieczek dziecięcych oraz zatroskani rodzice. Policjanci sprawdzą stan trzeźwości kierowcy oraz stan techniczny pojazdu... Zatrważające jest, że niesprawny jest niemal co trzeci skontrolowany autokar... Niesprawne układy hamulcowe, niespełniające wymogów opony, usterki w układach kierowniczych... standard na polskich drogach. Przewoźnik bierze pieniądze, my powierzamy mu swoje dzieci...


Społeczny spot Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którego celem jest wyeliminowanie z polskich dróg niesprawnych autobusów przewożących dzieci na wakacje... budzi emocje... oj nie da się ukryć od wczoraj jestem świadkiem zbiorowej żałoby po biednym autobusiku... żeby jeszcze mój dwu letni syn, który kocha pojazdy, ale dorośli, odpowiedzialni ludzie płaczą nad losem zdezelowanego autobusiku ( który notabene miał wzbudzić nasza sympatię i współczucie- taki chwyt marketingowy, jak to w reklamie) i są oburzeni hasłem : NIE MA LITOŚCI dla niesprawnego autobusu, który wozi twoje dziecko.

Filmik ma promować aplikację umożliwiającą sprawdzanie stanu pojazdów... Wprowadzenie numeru rejestracyjnego autobusu pozwoli nam uzyskać informacje o ubezpieczeniu, ważnym badaniu technicznym, a także, czy wcześniej nie został skradziony. 

Humor realizującej projekt agencji choć na miarę Monthy Pytona niestety nie przypadł internautom do gustu...  nienadający się do użytku bohater spotu wzbudza współczucie i sympatię... Otwieram oczy coraz szerzej, czytając jak niepedagogiczny spot jest jak promuje znęcanie się nad słabymi, chorymi, eutanazję, samobójstwo i już sama nie wiem co... Miało być tak pięknie wyszło jak zwykle... Litujemy się nad sympatycznym autobusikiem, ale nie mamy litości dla oszczędnego, biednego przewoźnika, który takimi smutnymi, zdezelowanymi autobusikami chce wieść nasze dzieci na wycieczkę... tzn. wróć jesteśmy dla przewoźnika wyrozumiali dopóki nie wydarzy się tragedia...

A jakie są Wasze odczucia? Spot robi swoje? Skończy się na żałobie narodowej po animowanym autobusie, czy filmik zapadnie nam w pamięć i zwrócimy uwagę na to, jakim pojazdem nasze dziecko jedzie na wycieczkę?

0 komentarze :

Cyberpacjenci dr Google

Ostatnio podczas spotkania organizowanego przez Fundację My Pacjenci uświadomiłam sobie ważną rzecz... wizyta w przychodni, to dla mnie ostateczność... a i tak idę na nią przygotowana... Ze słuchawką przy uchu, próbując zarejestrować się na wizytę, równocześnie zasięgam opinii Dr. Google. Jako zdesperowana matka diagnozuję swoje dzieci online... Do lekarza idę z domniemaną chorobą, znam jej objawy, przebieg i leczenie... Jak 3/4 Polaków leczę się samodzielnie... z dziećmi zasięgam drugiej opinii u "realnego" lekarza, bo na moje zdrowie często machnę ręką, szkoda mi czasu na kolejkę w przychodni, pójdę jak się nasili, poczekam aż przejdzie samo... a zdrowie dziecka bezcenne jest.


Już 8 mln polskich internautów poszukuje w sieci informacji na temat zdrowia, chorób i ich leczenia. Zanim odwiedzą lekarza najpierw szukają w internecie informacji o objawach, z którymi mają do czynienia - informuje forsal.pl. Nikogo z nas to nie dziwi biorąc pod uwagę stan polskiej służby zdrowia. Długi czas oczekiwania na wizytę i trudny dostęp do lekarzy są uciążliwe. Internet jest ogólnodostępny w odróżnieniu od lekarzy (niestety)... można na forach przeczytać wypowiedzi osób, które miały podobny problem, znaleźć adekwatne medykamenty wśród leków dostępnych bez recepty. Nie musimy czekać w kolejce... Leczymy się w internecie, leki kupujemy w aptekach online. Wirtualna medycyna jest niebezpieczna... wpisując ból głowy w wyszukiwarce możemy zdiagnozować sobie guza mózgu, a nagła utrata wagi może nas ustawić w kolejce na chemioterapię... Żadnych objawów nie można bagatelizować. Dr. Google bywa pomocny, ale chyba będziemy zgodni, że korzystanie z jego usług jest to akt desperacji chorego, którego zawiódł system opieki zdrowotnej. Wiedza zdobyta w internecie będzie nam pomocna podczas wizyty u lekarza, będziemy potrafili nazwać swoje obawy, objawy... ale żeby padła diagnoza często musimy wykonać szereg specjalistycznych badań, które wyeliminują jedne choroby, by doprowadzić do innych. Na właściwe rozpoznanie składa się starannie zebrany wywiad, analiza aktualnych dolegliwości i dokładne badanie lekarskie. Diagnoza to droga eliminacji, a nie podciągania choroby pod objawy.


Kobiety zdecydowanie częściej zostają cyberpacjentakmi Dr Google... ale chyba mężczyźni z natury rzadziej dopatrują się u siebie ciężkich i śmiertelnych dolegliwości... W ciąży googlujemy, po porodzie googlujemy, szukamy informacji o chorobach dzieci... Czujemy, że dostajemy za mało informacji od lekarza, jesteśmy zagubione i panicznie boimy się o zdrowie bliskich... A w Internecie też jakoś wszystko przystępniej przekazane jest, zrozumiałym językiem, na przykładach... bez medycznego bełkotu i recepty nie do rozszyfrowania.

Czasem piszę na blogu posty o zdrowiu, podejmuję tematykę okołomedyczną, dzielę się doświadczeniami w związku z chorobami, przebytymi przez moje dzieci... ale tu jest pewna pułapka. O ile widzę z jaką popularnością się one cieszą wśród moich czytelników, o tyle nie czuje się kompetentna, by leczyć cudze dzieci. Zawsze staram się rzetelnie podejść do podejmowanego tematu, sprawdzić informacje... ale lekarzem nie jestem... medycyny nie studiowałam. Z jednej strony wiem, że np. post o Bostonce pomógł kilku osobom, z drugiej nie chcę brać na siebie odpowiedzialności, za decyzję czytelnika by dziecko leczyć w oparciu o lekturę mojego postu, zamiast wizyty u lekarza...

Zdrowie jest dla nas jedną z cenniejszych wartości... trochę przerażające więc jest, że po poradę zdrowotna udajemy się do wyszukiwarki internetowej. Zasięgając wirtualnej konsultacji medycznej musimy się liczyć z tym, że w co czwartym przypadku wirtualna diagnoza będzie błędna... o ile nikomu nie zaszkodzą domowe sposoby walki z przeziębieniem, o tyle tragiczne w skutkach może być zbyt późne wykrycie poważnych dolegliwości, których Dr Google online nie zdiagnozuje. Internetowe porady nie powinny zastępować wizyty w przychodni. Leczenie się na własną rękę bez konsultacji z lekarzem to ogromne ryzyko i odpowiedzialność, którą sami na siebie nakładamy. Dr Google nie ma możliwości zbadania dziecka, więc nie możemy mu ufać bezgranicznie... Tradycyjna wizyta lekarska może być problematyczna, ale tylko ona daje nam możliwość wykonania badania palpacyjnego i innych badań, które wymagają fizycznej obecności pacjenta i interakcji pacjent-lekarz. Nie oszukujmy się, gdy jest problem ze zdrowiem, potrzebna jest konsultacja lekarska... Pamiętajmy, że nie wszystkie dostępne w Internecie treści są opracowane przez profesjonalistów, lekarzy, farmaceutów, a fora internetowe pełne są błędnych informacji o lekach i ich stosowaniu. Zdrowy dystans to podstawa... czytam, szukam, zgłębiam temat, na wizytę u lekarza idę przygotowana, ale nie ryzykuję zdrowia dziecka leczeniem go na własna rękę... Zasięgam wielu opinii... w wirtualu, realu... zdrowie zbyt cenne dla mnie jest...

1 komentarze :

Zabawy w lesie

Ostatni warsztat... niech będzie nam bliski... Czas na łonie natury, to wyciszenie dla mamy, frajda dla dzieci i zdrowy aktywny czas dla całej rodziny. Wdychamy świeże powietrze i cieszymy się wspólnie spędzonym czasem na łonie przyrody. Zieleń przyrody działa uspokajająco, kojąco, przywraca równowagę, likwiduje napięcia... Samo zdrowie. Las stanowi dla dzieci idealną przestrzeń do zabawy. Można znaleźć w nim nie tylko spokój i ciszę, lecz także przygody i ciekawe przeżycia. Las to bogactwo. Vi uwielbia zbierać jagody i poziomki, Igor jest wytrawnym grzybiarzem:) Nie ma takiej wyprawy do lasu żebyśmy nie wrócili  obładowani - darami lasu... dzieci kolekcjonują szyszki, kasztany, patyczki, kamyczki, które później możemy w deszczowy dzień wykorzystać w domowym zaciszu. Woreczek na skarby, bukiet liści, kubeczek leśnych owoców... ciężko jest wrócić z pustymi rękami


Na leśnej polanie możemy się skupić na zabawach ruchowych- berek, berek kucany, chowany, podchody. Dajmy się dzieciom wybiegać, wyskakać... Dzieci zazwyczaj lubią podglądać życie w mrowisku i śledzić żuczki na leśnej ścieżce... mój syn zawsze korzysta z okazji by zatopić bosa stopę w mchu...


Osobiście polecam zabawę w leśnego detektywa, który tropi zwierzynę, bacznie obserwuje otaczającą go przestrzeń. Ze starszym dzieckiem można pokusić się o wrzucenie do plecaka atlasu roślin leśnych i pobawić się w ich szukanie i rozpoznawanie. Plansze edukacyjne i zestaw zadań do rozwiązywania na bieżąco. Lornetka, lupa to prawdziwy leśny detektyw powinien mieć w plecaku :) Lekcja przyrody w środowisku naturalnym jest przyjemniejsza niż edukacja z książek...

Las to również przestrzeń magiczna, bajkowa... przez las szedł Czerwony Kapturek, w lesie schronienie znalazła Śnieżka, mieszkał Bambi i Kubuś Puchatek... kto wie może uda się Wam spotkać ulubionego bajkowego bohatera? My na razie regularnie spotykamy Bambiego i jego rodzinę zastanawiamy się, że czy zające z naszych stron sa spokrewnione z Królikiem Bugsem? :)


Paradoksalnie wycieczka do lasu, to również sposób na niejadka, Vi szykuje ze mną kanapki i prowiant na wycieczkę, a potem ze smakiem pałaszuje siedząc na mchu w cieniu drzew. 

Las pachnie las brzmi... Świat rzeczy i zjawisk przyrodniczych oddziałuje na wszystkie zmysły dziecka różnorodnością barw, kształtów, dźwięków, smaków i zapachów... Czasem wystarczy się po prostu przespacerować i chłonąć, słuchać, wąchać... bo leśnej wyprawie o niebo lepiej się śpi... W lesie po za zabawą można po prostu porozmawiać... miarowy marsz leśną ścieżką pozwala na chwilę zadumy i podjęcie tematów, na które w natłoku codziennych obowiązków nie ma czasu...

A inne ciekawe warsztaty znajdziecie:


0 komentarze :

Facebook error

koniec facebooka

W piątek rano chwila grozy... fatalny error, Facebook nie działa! Skok ciśnienia lepszy niż poranna kawa... a za chwilę refleksja... co by było, gdyby Facebooka nie było? No kurcze, nic! Realne życie toczyłoby się dalej, bez znacznych zmian jakościowych, a wirtualne urodziłoby jakiś nowy twór... Jakiś czas temu, gdy Facebook skasował mi fanpage obiecałam sobie, że nie będę się przywiązywać do wirtualnej społeczności wielkiego kciuka, bo z fb czy bez blogować będę, bo jak ktoś będzie chciał to trafi na bloga, bo jak ktoś chce mnie czytać, to przeczyta... a prywatnie fb mnie irytuje i jest złem koniecznym na miarę naszych czasów... Lubię ładne obrazki wole Instagrama ( tak wiem, jego też kupił fb)... To taki fenomen, że portal społecznościowy zawładnął naszym życiem prywatnym i zawodowym (co gorsza)... Nasza klasa to wiocha, gadu-gadu passe... Zgodnie narzekamy, że Facebook, to czaso-pochłaniacz, nuda, że spam zalewa nasze tablice, że wyparł inne formy sieciowej aktywności, że ukróca zasięg postów, że farmy fanów i Mark chce od nas kasę za reklamę, jest dla nas szczytem internetowej agresji i kiczu i w ogóle i w szczególe portal jest beznadziejny, ale darmowym serwerem dla zdjęć jest i komunikatorem też niczego sobie... I trzeba przyznać, że Facebook zrewolucjonizował kontakty i komunikację międzyludzką...

Uzależnienie od jednego narzędzie potrafi być zgubne... Koniec Facebooka, to nie koniec świata... ale fajnie mieć alternatywę... bo nie oszukujmy się z niektórymi osobami kontakt po prostu by mi się urwał... Bo niektóre osoby kontaktują się ze mną tylko przez fb, bo napiszę do nich wiadomość na messengerze, ale nie mam ich numeru telefonu... Bloga znajdziecie na g+, twiterze... ale są ludzie, którzy istnieją dosłownie i w przenośni tylko i wyłącznie na Facebooku... bRRR... creepy !


Trudno wskazać dziś medium społecznościowe o większym zasięgu niż Facebook. W serwisie Zuckerberga jest niemal 1.3 mld aktywnych użytkowników co miesiąc. W tym samym czasie z serwisu korzysta ponad 900 mln mobilnych użytkowników... nie sądzę, że grozi nam koniec ery fb... ale jedno jest pewne fb nie jest już królem mediów społecznościowych... szukamy alternatyw... W niektórych kręgach wciąż panuje przekonanie o tym, że jeśli ktoś nie ma konta na Facebooku (tyczy się to również profili firmowych) to tak, jakby w ogóle nie istniał w Internecie. Ale nie oszukujmy się Facebook nas nudzi, bo ilość informacji przelewających się na naszych wallach jest odwrotnie proporcjonalna do ich jakości... Użytkownicy czują się przytłoczeni "tłumem"... dużo, często, gęsto... jak na jarmarku, na którym możesz spotkać wiele osób, ale marzysz, by jak najszybciej  z niego wyjść...

fenomen facebooka

Świat bez Facebooka... Kiedyś taki istniał... Ba! kiedyś istniał świat bez internetu... Pamiętam jak w moim życiu pojawił się modem telefoniczny i drogie limitowane impulsy wirtualnego świata, w którym w sumie i tak nie miałam, co robić, bo ludzie byli w realu... Narzekamy na Facebooka, ale wciąż na nim jesteśmy... sami nie rezygnujemy... lajki lecą... Naukowcy z Princeton University twierdzą, że popularność tego serwisu społecznościowego rosła w sposób przypominający infekcję wirusową... i chyba pomału czas się na tego wirusa uodpornić... Facebook jest... szału nie ma...


0 komentarze :

Wypalenie



Wiecie czasami mi się nie chce... czasami mam ochotę rzucić wszystko w cholerę... Ubrać siedmiomilowe buty i czapkę niewidkę, wyjść i nie wrócić... Czasami jestem po prostu zmęczona... tyle się mówi o wypaleniu zawodowym... a co jak mama czuje się wypalona? Taka pusta w środku z zasysającą i przerażającą próżnią... Czasem mam gorszy dzień, czasem płaczę do poduszki, zaciskam pięści i dręczą mnie wyrzuty sumienia czy, aby na pewno na mej frustracji nie ucierpiały dzieci? Czy przytłoczona codziennością nie przelałam na nie złych emocji... Czasami chciałabym odpocząć, zignorować i nie czuć presji bycia idealną na karku... Zregenerować siły najzwyczajniej w świecie odpocząć, wyjść z siebie i spojrzeć z perspektywy, bezpiecznego dystansu... Pójść na wagary do stanu bez dzieci... Ogarnia mnie niemoc, ciało omdlewa w cieniu karoshi... Tak zmęczona, że bezsenna. Bezsilność, niechęć... Rodzicielska miłość się ze mnie ulewa, plami przestrzeń i przysparza obowiązków. Moknę na deszczu emocji... Autodiagnoza wieczorową porą przy dźwiękach pralki i zmywarki. Jednostka chorobowa zespół wypalenia... recepta na poczucie winy poszukiwana... Aktualizacja potrzeb w trakcie pobierania


Leczenie zachowawcze, doraźne... małe rączki oplatające w nocy moją szyję, mokry buziak kocham cie mamusiu, radość z rzeczy małych, za łaskawość losu i zdrowie najbliższych dziękczynienie...

Czasami tak mam... może Wy też tak macie? A potem patrzycie w oczy dziecka i zapominacie...

0 komentarze :

Mama kontra Mama

Wiecie jakiś czas temu dostałam maila od pani z TVNu ... W sumie wiecie, bo Wam pisałam... Wielkie WOW! Poczułam się (już) sławna, doceniona, zauważona...  Statystyki bloga lecą w górę, zapraszają mnie do Dzień Dobry TVN, Warszawa stoi przede mną otworem, czerwone dywany, błyski flesza i słit focie na ściankach. Fejm na mnie spływa i moja kariera nabiera tępa... Taka byłam próżna... tak sobie pomarzyłam :) Szybko przypomniałam sobie maile gwarantujące finał Mam talent, jakie dostawałam i zapaliła mi się czerwona lampka... pamiętaj! to wszystko jest ustawione, reżyserowane, nawet jeżeli odbiorcy maja myśleć, że tak nie jest... Nie mam parcia na szkło, ale pierwszy odbiór maila był jak najbardziej pozytywny, moje ego zostało połechtane...

Niestety już po chwili uświadomiłam sobie, że takich maili z automatu poszło tysiące i nie jestem wyjątkowa, tylko wyjątkowo znalazłam się na liście mailingowej... Więc czytam raz, drugi, trzeci i stwierdzam to nie dla mnie... Chociaż może jakby w pakiecie z operatorem kamery wysłali mi ekipę sprzątającą, dekorującą i dobrze zapłacili? Nie! Jednak podziękowałam. Cóż sława nie jest mi pisana... A na wakacje pojadę, jak będzie mnie na nie stać...

tvn wojny matek

Formuła programu niestety do mnie nie przemawia... podpytywałam Was na fb i byliśmy zgodni, że będzie to jatka, przepychanka i rywalizacja o zagraniczną wycieczkę z wychowaniem dzieci w tle... Niby skąd możemy wiedzieć? Cóż znając wojny matek, niesmak rywalizacji i poziom polskich reality show chyba możemy prognozować. Wyraz "kontra" od razu przywołuje na myśl chorą rywalizację, porównywanie, ocenianie... Do tego reality show to najplugawszy z plugawych gatunków produkcji telewizyjnych...

Jak informuje nadawca „Mama kontra mama” to program dla nietypowych mam, które znają najlepszy sposób na wychowanie szczęśliwego dziecka i chcą wygrać wakacje dla swojej rodziny...

Cóż jestem szczęśliwą mamą, która chce by jej dzieci były szczęśliwe, ale każdego dnia popełniam tysiące błędów wychowawczych, każdego dnia się uczę i na pewno nie powiem, że mój sposób wychowania dzieci jest najlepszy... Nie czuję się kompetentna... kształcę się w rodzicielskiej materii, ale daleka jestem od oceniania innych mam i narzucania im swojego podejścia. Jestem mamą 24/7 nie wyobrażam sobie również oceniania mojego wychowawczego trudu na podstawie kilkunastominutowego wycinka przerywanego reklamami... i nie potrzebuję dowartościowywać się kosztem innych mam... tak samo jak deprecjonowania, bo nie mieszkam w eleganckiej willi a moje dzieci potrafią dać w kość...

Z resztą co znaczy najlepszy, najskuteczniejszy sposób na wychowanie dziecka? Są różne mamy, różne, dzieci, różne sytuacje... Wychowanie nie jest zawieszone w próżni, czy studiu nagrań, jest przestrzeń wychowawcza... A efekty nie są na już, jak w fastfoodzie. Kto będzie oceniał, jak będzie oceniał, co będzie oceniał? Znacie odpowiedź na te pytania? Jakoś ta skuteczna wychowawcza metoda ma być wyłoniona... Spektakularne będzie dla mnie zestawienie w jednym programie mamy wychowującej w duchu RB, takiej, dla której klaps, to nie bicie, stosującej warunkowanie instrumentalne i zmagającej się z upośledzeniem dziecka... Czy w programie będzie ekspert? Psycholog, pedagog? Czy cztery nietypowe ( zastanawia mnie nacisk na nietypowe) mamy będą udowadniać jedna drugiej że to one maja rację?  Że ich metoda wychowawcza jest najskuteczniejsze? A produkcja będzie montować kontrastowe filmiki, które z 8 godzin spędzonych z rodziną zrobią spektakularny telegraficzny skrót 20 minutowy i zadbają o to by jedna wyszła na najlepszą, a reszta na te złe?

Pomysł świetny, pogratulować. Wojny rodzicielek na szklanym ekranie... Z piaskownicy do TVNu... Walka na telewizyjnym ringu... Cyc kontra butelka, przekonywanie siłą, że klaps to nie bicie... Wzdrygam się na samą myśl... Osobiście jakiś czas temu wypisałam się z matczynych potyczek, a skupiłam się na swoich dzieciach... Jeśli mogę zasugerować, to niech TVN się uśmiechnie do Nosowskiej i na temat muzyczny programu polecam Zoil: Oceniaj mnie, Niech jad strumieniami leje się... pasuje idealnie...

A mamom, które zgłoszą się do programu życzę dystansu, twardego tyłka, wygranej wycieczki i świadomości, że telewizja kreuje rzeczywistość programu pod publikę i dla jak najlepszej oglądalności. Jak nie jesteś sławną personą, która na produkcji dobrze zarobi i pozytywną kreację wizerunku ma w umowie, to można naprawdę sobie nieprzyjemności narobić... Występując w programie opartym na rywalizacji mam autorytetem w kwestii wychowania nie zostaniecie... Osoby, które tymi autorytetami są i mogłyby wesprzeć rodziców i pokazać im drogę w realityshow na pewno tego robić nie będą... Show można zrobić ze wszystkiego... tylko oby w toku rywalizacji o miano najlepszej mamy wycenionym na zagraniczną wycieczkę, nie ucierpiały dzieci, których wizerunek jest efektem Waszej skutecznej metody wychowawczej, a którą ocenią widzowie reality show w tvnie...

Nie mam telewizora, na oglądanie online szkoda mi transferu... A Wy będziecie oglądać nowe show? A może bierzecie w nim udział?

0 komentarze :

Dziecko na Warsztat Finał


W ubiegłą sobotę, odbył się finał projektu Dziecko na Warsztat... zwieńczenie dziesięciu miesięcy pracy i kreatywnych zabaw projektowych dzieci :) Czułam się jak na zakończeniu roku szkolnego podczas odbierania świadectwa... wzruszona zaangażowaniem mam i dzieci. Wdzięczna Sabinie, że kiedyś, dawno temu, będąc pod prysznicem Dziecko na Warsztat wymyśliła, a potem zamysł w życie wcieliła... Przez ostatni miesiące Dziecko na Warsztat motywowało nas do działania, podejmowania kolejnych tematów i przyswajania nowej wiedzy w toku domowej edukacji... Dobrowolnie, a jakże motywująco... Projekt przypomniał mi jak lubię kreatywne zabawy z moja córką i jak bardzo je zaniedbałam przytłoczona nadmiarem obowiązków. Kiedyś wciąż szukałyśmy inspiracji, działałyśmy, dziś jestem wdzięczna Sabinie, że przynajmniej raz w miesiącu zmotywowała mnie by rzucić wszystko w cholerę i zrobić, coś kreatywnego :)

Spotkanie niezmiernie miłe, intensywne, inspirujące... a i owocne w plany drugiej edycji projektu. Przyjazna atmosfera, zapach nowych pomysłów mieszających się z truskawkowymi babeczkami... Twórczy chaos i rozmowy...


Mamy oddały się burzy mózgów, podsumowały działania, zaplanowały kolejne... dzieci pod opieką animatorów i osób prowadzących dedykowane im warsztaty. Dziecko na Warsztat to świetna inicjatywa, blogerska kooperatywa szerząca dziecięcą edukację przez zabawę. Projekt o niesamowitym potencjale... Niezależnie od wieku dzieci dzielnie przerabiały kolejne tematy, które mamy musiały dostosować do ich możliwości i zainteresowań... normalnie nie podjęłabym Vi zabaw matematycznych, czy logicznych... Dziecko na Warsztat mnie zmotywowało... We wrześniu rusza druga edycja... Vi zaczyna przedszkole... niemniej mam nadzieję, że się sprężymy i projekt dalej pociągniemy...


Spotkanie... jak spotkanie:) Była kawa, były słodkości, pizza i miss mokrego podkoszulka. Były plotki, na instagram fotki... a przede wszystkim okazja by mamy z wirtualu w realu się spotkały... i za kawał dobrej roboty sobie nawzajem podziękowały. W miłej atmosferze i przyjemnym miejscu poczuły, że niby każda na swoim blogu, ale tak naprawdę wszystkie razem coś tworzymy... a i nasze dzieci, bez których projekt by nie istniał poznały się, pobawiły razem i oddały twórczym aktom kreacji mydełek i małych, wielkich dzieł sztuki...





0 komentarze :

MATKA FEMINISTKA

Wiecie byłam kiedyś hipiską, byłam feministką... Biegałam na studiach na wykłady z nowej psychologii kobiety i rozczytywałam się w Jagiellonce w Mgłach Avalonu i Mistyce Kobiecości... na własny egzemplarz nie było mnie stać... Byłam dumną wyznawczynią ekofeminizmu... pisze byłam... bo potem zostałam mamą i miałam wrażenie, że mój feminizm umarł śmiercią naturalną z pierwszym bólem partym podczas porodu... Matka Polka prześmiewczy frazes, który mnie wykształconą kobietę deprecjonował i zamykał w domu... Zestawienie Matka Feministka wydawało się koślawym tworem, żałosnym oksymoronem, desperackim wołaniem młodej, rozczarowanej kobiety, której dotychczasowe poglądy wchłonęło macierzyństwo... Życie zweryfikowało moje postrzeganie, samorozwój ukształtował mój świat wartości... Przestałam nazywać... zaczęłam żyć w zgodzie z... Feminizm schowałam do kiszeni ze smoczkiem i sudocremem...


Czekałam na książkę Agnieszki Graff... upodobałam sobie jej felietony, czytane w poczekalni do ginekologa... bo kolorowych magazynów dla rodziców nigdy nie kupowałam... Czekałam, bo chciałam rozgrzeszenia, że pogrzebałam mój feminizm w popiele, że zostałam matką i przewartościowałam swój świat... 

Polskie realia to temat z działu no comment, sytuacja matek w kraju deklarującym szacunek do wartości rodzinnych, w którym przekonanie, że rodzina jest najważniejsza jest odwrotnie proporcjonalne do środków przeznaczanych na politykę rodzinną  woła o pomstę do nieba? " udomowienie jest z macierzyństwem nieuchronnie związane. Nie da się zbudować więzi z małym człowiekiem, nie spędzając z nim czasu. Aby zostać matką, trzeba być tam, gdzie nasze dziecko, czyli, nie czarujmy się, najczęściej w domu. Można jednak i należy pytać: na jak długo, na jakich warunkach i kto ma za to płacić?" Będąc w ciąży z pierwszym dzieckiem myślałam, że pogodzę krakowskie życie, studia i opiekę nad dzieckiem... Myliłam się... Po pierwsze bycie dzieciatym to pewne wykluczenie... Na matki trochę nie ma miejsca w miejskiej infrastrukturze... mogą być wszędzie, dopóki jest to dom, albo plac zabaw... dotkliwiej odczułam, to gdy przeprowadziłam się na wieś będąc matka dwójki dzieci... tu wysokie krawężniki i brak podjazdów dla wózków już nie jest problemem, tu nawet jakbym chciała, to nie mam gdzie pójść z dziećmi... baranki w pieluchach i kawiarnie dla mam stały się nierealnym wspomnieniem... Borykam się z upośledzeniem opieki medycznej, brakiem miejsc w przedszkolach, "siedzę" w domu to po co mi opiekunka... choć żeby mieć opiekunkę, to pierw musi Cię być na nią stać, w skrócie musisz zarabiać więcej niż ona... pracuję po nocach z domu... gdy dzieci śpią, gdy sprzątnę, ugotuję, upiorę ... moja doba zrobiła się gumowa... moje ja zeszło na dalszy plan i nóż w kieszeni mi się otwiera, gdy słyszę że jak typowa matka jestem "roszczeniowa".

"Chodzi o stworzenie takiej sytuacji społecznej - takiej obyczajowości, takich reguł gry na rynku pracy i takiego systemu opieki - by rezygnacja kobiet "z siebie" nie była konieczna. By wycofanie się matek z wszelkiej aktywności poza "radzeniem sobie" nie było normą. Chodzi o to, by mężczyźni poczuli się rodzicami na równi z kobietami i byli jako rodzice traktowani poważnie, a państwo realizowało swoje zobowiązania." Matka Polka jest wściekła, sfrustrowana... rozczarowana... społecznie niewidzialna... wydaje na świat nowego obywatela, ale radzić musi sobie sama. Matka Polka dziwna jest, za dużo by chciała i dziecka i pieniędzy i rozrywki... Spadła z piedestału i się mocno potłukła... siedzi na zwiędłych goździkach i zastanawia się co dalej...

Wszystko, co w polskiej rzeczywistości budzi rozgoryczenie, wściekłość, a często wręcz rozpacz matek, znajdziemy w tej książce. I jeszcze mocne dowody na to, że równość jest wartością rodzinną... To książka, która powala trafnością spostrzeżeń, której strona po stronie przytaknie każda matka ( feministka, czy też nie). Zostałam matką nie zauważyłam u mnie regresu intelektualnego, agonii ambicji... ale bardziej czuję, jak system mnie udomawia, upupia pod przykrywka wzniosłych ideałów... Jak bardzo potrzebne są zmiany...

"Macierzyńskie rozdarcie ma wymiar emocjonalny, ale także ekonomiczny. Nie da się dylematów związanych z macierzyństwem sprowadzić do zgrabnego hasła: „dajmy kobietom wybór”. Cóż to za wybór: urodzić albo poczekać do trzydziestki, a może i czterdziestki, ryzykując kłopoty z płodnością? Albo taki: zostać w domu z maluchem i nie mieć co włożyć do garnka, czy może oddać do żłobka i umierać z niepokoju i tęsknoty? To nie są żadne wybory. Po pierwsze dlatego, że macierzyństwo to pasmo kryzysów i konieczności. Po drugie dlatego, że w człowieku jest zarówno potrzeba autonomii, jak i potrzeba więzi. Matki nie tylko chcą, ale i muszą te sprzeczne potrzeby jakoś godzić."

Po lekturze książki Agnieszki Graff już wiem, że mój feminizm nie umarł... Potwierdzam, że „Dostałam cycem w twarz. Byłam feministką, ale feminizm, który znałam, nie miał mi nic do powiedzenia o macierzyństwie. Właściwie to kazał mi czekać, aż mała zaśnie albo wreszcie urośnie i pójdzie do przedszkola abym mogła wreszcie znowu być "sobą". Odnalazłam siebie, robiąc krok ku dziecku”... Polecam lekturę, by pozbyć się rozgoryczenia i jadu, bo poczuć, że choć osamotnienie jest wpisane w macierzyństwo, to tylko pozornie... przez chore realia... w domach są inne samotne kobiety... które czują to co ja... które kładą na szali macierzyństwo, karierę... Miotają się, walczą bo mają pozorne wybory...

matka feministka graff

Graff mówi o swojej książce, że "Ma się dobrze czytać. Ma sprawić ludziom przyjemność. To nie jest książka wojowniczki, która nic tylko tłucze swoje postulaty. To jest zbiór felietonów i esejów. Książka obyczajowo-podpatrująca świat, a trochę też osobista, bo jednak sporo piszę o sobie. Opisuję, o czym się gada przy piaskownicy. Co mówi mały chłopiec po obejrzeniu kreskówki o Bobie budowniczym. Jak to jest być z małym dzieckiem w Polsce w szpitalu. Jak to jest być kobietą, która strasznie chcę być z dzieckiem, a jednocześnie strasznie chce, i przy tym trochę musi być w pracy." To głos w debacie społecznej, by upolitycznić macierzyństwo...

0 komentarze :

Jak wychować utalentowane dziecko

Najlepsze, co możesz zrobić, żeby wychować dziecko utalentowane, to sprawić, żeby dziecko samo chciało zostać kimś, kto ma talent.


"Wszystkie dzieci poniżej piątego roku życia są uzdolnione . Dlaczego zatem tak niewielu z nich zostaje to na całe życie? To wszystko przez rodziców! Większość z nas zwyczajnie nie nadaje się na rodziców dzieci zdolnych. Obarczeni życiowym doświadczeniem chcemy wychować człowieka o grubej skórze emocjonalnej, który będzie sobie radził z problemami i miał bezpieczne życie. Tylko że w ten sposób nie wychowasz nikogo wybitnego. Oto jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego dzieci artystów również zostają artystami. Absolutnie nie dlatego, że tak działają prawa genetyki. One wychowały się w atmosferze przyzwolenia na bycie kimś nieszablonowym, nie ograniczono ich talentów poprzez wychowywanie na rozsądnego, odpowiedzialnego człowieka."

W czwartek miałam przyjemność uczestniczyć w warsztatach zorganizowanych przez firmę HP. Inspirujące zajęcia teoretyczne i praktyczne poprowadziła pani Ewa Nowak, pedagog-terapeuta. W gronie mam blogerek zastanawiałyśmy się, kim jest człowiek utalentowany, jak talenty rozwijać i jak ich nie zaprzepaścić... Dowiedziałam się, że nauczycielski frazes zdolny, ale leniwy nie jest komplementem, ale ulgą, dla rodzica, którego dziecko nie radzi sobie w systemie szkolnym... bo generalnie talent i lenistwo w parze nie idą... Dzieci rodzą się wszechstronnie uzdolnione, z potencjałem... Trzeba stworzyć im możliwości do maksymalnego rozwoju.


Ćwiczenia rozwijające „inteligencję artystyczną” dziecka zaktywizowały mamy i w miłej atmosferze dałyśmy się ponieść aktom kreacji na potrzeby warsztatów:). W każdym z nas jest potencjał, drzemie jakiś talent... pytanie, czy go odkryjemy i wesprzemy jego rozwój...? Na mnie już trochę za późno, ale dzieci mają większą szansę na rozwinięcie talentu, jeśli ich predyspozycje w danym kierunku zostaną wcześnie rozpoznane i jeśli szkoła i dom będą ze sobą ściśle współpracować. Wrodzona obietnica geniuszu, z którą przychodzi na świat większość dzieci, nie jest realizowana, ponieważ dziecku przeszkadza się w rozwijaniu jego uzdolnień...







Warsztaty pod patronatem firmy HP, poprowadziła Ewa Nowak, zdjęcia udostępniła Wioleta Galla znana jako Mama Bloguje:)

0 komentarze :